Analiza poweekendowa

Wydaje mi się, że po tylu latach spędzonych w kuchni, posiadam już przynajmniej minimalną intuicję co do niektórych przepisów. Po weekendzie oświadczam, że nie zawsze jak się okazuje.

Ambitnie, postanowiłam zrobić na weekend prawdziwą napoleonkę. Napracowałam się przy niej… Wałkowania było bardzo dużo i naprzemiennego chłodzenia. Chciałam, aby warstwy ciasta pod wpływem temperatury rozeszły się i tworzyły delikatną, lekką strukturę. Zastanowił mnie już krem budyniowy, który za diabła nie chciał zgęstnieć, pomimo dodania masła i (czego nie było w przepisie) dodatkowego budyniu waniliowego ugotowanego w połowie porcji. Chłodziłam go całą noc, na koniec, w akcie desperacji dodałam żelatynę i… też się nie ściął. Efekt był taki, że kupiłam gotowy krem (z tego co wyczytałam na opakowaniu najprawdziwszy), który po schłodzeniu miał chemiczny posmak.

Pomijam kwestię, że ciasto co prawda pięknie wyrosło i początkowo warstwy było widać, ale po przełożeniu straciło swą lekkość i stało się zwyczajnym zakalcem :-(.

Bywa więc czasem tak, że się mocno spracujemy, efekt wizualny jest nawet ciekawy, a w smaku po prostu okropność.

Ciasto wylądowało w koszu, po raz pierwszy chyba od lat 😀

Pozdrawiam i miłego poniedziałku!

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *